wtorek, 28 kwietnia 2015

Kwiecień to nowe 10 miesięcy.


Kwiecień jest miesiącem, w którym zazwyczaj COŚ znaczącego ma miejsce w moim życiu. Coś, co zdaje się wstrząsnąć moim dotychczasowym ładem, porządkiem i harmonią codziennego życia. Tegoroczny kwiecień to magiczne 10 miesięcy. Miesięcy, które są ciągiem oczekiwania na zmiany.

Czasami będąc pochłoniętymi swoimi obowiązkami oraz wciąż wzrastającymi ambicjami potrafimy przeoczyć rzeczy naprawdę istotne...

Tegoroczny kwiecień owocował w utarty schemat uczęszczania na uczelnię i co prawda, większego zaangażowania w to, co się na niej dzieje. Owocował pracą, która daje mi satysfakcję i pozwala robić to, co lubię najbardziej. Owocował w kilka służbowych wyjazdów...

Właśnie wracam z jednej z takich podróży. Zmęczona- bardziej myślami odbijającymi się echem w mojej pełnej chaosu głowie niż odpowiedzialnością i obowiązkami które do mnie należały.



Po burzy zazwyczaj przychodzi słońce, piękna pogoda bądź tęcza... Tą ostatnią mam okazję podziwiać z okna pociągu. Nawet podwójną. Dzieła przyrody i natury zawsze mnie rozczulają. Tym razem podejrzewam, że tylko mnie, patrząc na moich sąsiadów w przedziale którzy są pochłonięci przeglądaniem internetu, czytaniem bądź zwykła zabawą telefonem... Mam ochotę krzyczeć :" patrzcie, jak pięknie! tak rzadko się to zdarza"... Nikt jednak zdaje się nie słuchać mojego wewnętrznego głosu.

W samotności wpatruję się w rzadko spotykane podniebne zjawisko. Rozświetla pozostałe resztki dzisiejszego dnia. Ja wciąż tkwię w cieniu nie mając odwagi wyjrzeć na słońce.

Kwiecień jest miesiącem w którym nie dzieje się NIC znaczącego w moim życiu. Nic mną nie wstrząsa, nie pobudza i nie sprawia, że zatrzymam się, aby w całości się czemuś poświęcić. Tląca się iskra motywacji i inspiracji którą przywiozłam ze sobą ze stolicy jest zbyt daleko oddalona od wielkiego ogniska. Gwałtownie wzbijające się w niebo iskry zdają się z łatwością godzić z porażką i swobodnie opadać na spopielałą ziemię...